| Kategorie: podróże
Tagi: rainbow wyspa grecja zakyntos
24 października 2019, 15:04
Tym razem dwa tygodnie wakacji, o ile dobrze pamiętam w drrugiej połowie lipca. Było bardzo ciepło a woda po prostu bajka. Trochę tu ten wpis nie pasuje, ale w końcu to sami sobie zorganizowaliśmy wakacje w biurze podróży. Zapłaciłam ok. 7000 zł. za pobyt 15 dniowy, za trzy osoby dorosłe i dziecko. Nie mieliśmy wyżywienia ale w hotelu kali pigi & danny s studio nie było to dużym problemem. W barze przy basenie były naprawdę niedrogie dania, tylko trochę takie fast food. Czasami chodziliśmy do innych restauracji a czasami coś sobie gotowaliśmy. Śniadania i kolacje jedliśmy najczęściej na balkonie naszego pokoju, z takim oto widokiem.
Pierwszego dnia po przyjeździe spadł sobie deszcz, już myślałam, że trafiliśmy na porę deszczową, ale na szczęście okazało się, że nie. Deszcz popadał ze dwie godzinki i wyszło piękne słońce.
Jak słońce to oczywiście plaża, tylko przy temperaturach sięgających 38 stopni w cieniu warto zadbać o parasole.
Mieliśmy cały czas bardzo gorąco ale nie korzystaliśmy wcale z klimatyzacji. Była dodatkowo płatna i naprawdę nie była nam aż tak bardzo potrzebna. W dzień moczyliśmy się w basenach i w morzu a spacerowaliśmy wieczorem. Wieczorem też miało się większą ochotę na bardziej konkretne dania, albo napoje, tak więc siedziało się w różnych knajpkach.
Na zdjęciu niżej widok z baru prowadzonego przez Greka i Czeszkę.
Hotel składał się z dwóch części, jedna była zamieszkała przez Polaków a druga przez Anglików. Każda część miała swój basen, ale nikt nie przestrzegał rejonizacji. Dość mocno wkurzające było jak Anglicy z samego rana rzucali ręczniki na leżaki przy basenie, a przychodzili później. Zresztą siedzieli przy tych basenach prawie cały dzień. Na zdjęciu poniżej basen po stronie Anglików.
Jak już zaczęło się nudzić plażowanie i siedzenie w basenie wyruszyliśmy sobie na rejs. Wycieczkę wykupiliśmy u Polki chyba Sylwii, jak się będzie szło ulicą ze sklepami i barami to na pewno się na nią trafi, o ile jeszcze pracuje. Jedno jest pewne, bilety na ulicy są tańsze niż u rezydentów. Rejs miał być głównie na jedną z najbardziej znanych plaż na świecie, ale połączony z pływaniem w morzu (dobrze mieć strój kąpielowy), oglądaniem wód śmierdzących siarką ale w pięknych kolorach i oglądaniem jaskiń, nawet niewielkim wpłynięciem do jednej. Poniżej słynna Zatoka Wraku i sam wrak we własnej osobie. Z dołu nie wygląda już tak fajnie jak z góry, zardzewiały, powyginany i porysowany.
Najbardziej zaskoczyły mnie kamyki na plaży, kiedyś myślałam, że tutaj jest biały piasek, a to raczej był żwirek, ale jaki ładny.
Drugie zaskoczenie to brak tłumów na plaży, a w chwilę potem takie oto obrazki.
Popłynęliśmy dalej podziwiając widoki i niesamowite kolory wody.
Chociaż sama wyspa jest mała i nie ma na niej zbyt wiele zabytków (prawie wszystko zniszczyło trzęsienie ziemi w 1953 r.) to warto wypozyczyć samochód i trochę sobie pozwiedzać. My wypozyczyliśmy tylko na jeden dzień i to trochę mało, aby wszystko co ciekawsze zobaczyć.
Najpierw pojechaliśmy do Laganas. Na zdjęciu poniżej jest urocza wysepka połączona drewnianym mostkiem, ale jak się dojdzie na samą wyspę czar pryska, okazuje się, że można wejść do jakiegoś baru, a za to wejście płaci się z góry określoną kwotę. Mozna wtedy jeść, pić i podziwiać widoki, ale my zrezygnowaliśmy. Czekała na nas jeszcze stolica wyspy.
W samym mieście Zakynthos nie ma zbyt wiele atrakcji do oglądania. Mieliśmy też problem z zaparkowaniem samochodu, uliczki wąskie i miejs parkingowych jak na lekarstwo. Na dodatek towarzyszył nam upał, w mieście bardziej dokuczliwy niż na plaży. Dlatego może niewiele pamiętam z tej wyprawy.
Największe wrażenie wywarła na mnie Katedra św. Dionizosa, przepiękna na zewnątrz jak i w środku. Jakimś cudem nie zniszcyło ją trzęsienie ziemi. Ja miałam krótkie spodenki i dostałam od Pana przy wejściu chustę, z której zrobiłam sobie długą spódnicę. Kto miał odkryte ramiona też dostawał chustę aby je zakryć. Każdy to szanował, brał chustę i wchodził do środka.
Na koniec pooglądaliśmy jeszcze port i handelek świeżą rybką prosto z chodnika i wykorzystaliśmy samochody, aby jeszcze zrobić tańsze zakupy w Lidlu.
Na koniec trochę fauny i flory.
Nie chciałabym nadepnąć na takiego gościa.
Nie zjedliśmy ich, zielone były.
Ostatniego dnia podjechał po nas autokar na lotnisko, ruszył i zaraz się zepsuł, już byliśmy przygotowani na zostanie na wyspie na zawsze, ale przysłali po nas drugi autokar i zdążyliśy na lotnisko. Żegnajcie na razie sałatki greckie, jeszcze do was wrócę.