Kategoria

Podróże


Pandemia - 2020 rok
Autor: lines | Kategorie: podróże 
Tagi: bułgaria   pandemia   booking   2020  
13 października 2021, 11:48

Lot do Bułgarii planowaliśmy już w styczniu 2020 r., zarezerwowaliśmy Hotel, całe szczęście na Bookingu z opcją bezpłatnego anulowania. W lutym kupiliśmy bilety na samolot w Ryanair. W marcu zaczęła się pandemia, nasze loty w czerwcu się nie odbyły, Ryanair je odwołał. Została opcja spędzenia wakacji tylko na działce na Warmii. W tym czasie odkryłam jak wiele zalet ma własna działka. Zwłaszcza, gdy wszędzie był obowiązek noszenia maseczki. Można było trochę odetchnąć. Na szczeście Ryanair oddał pieniądze za bilety, na pewno jeszcze nie raz skorzystam z usług tego przewoźnika.

Włochy - blisko Wenecji, lato 2012 r.
Autor: lines | Kategorie: podróże 
Tagi: lato   Wenecja   włochy  
05 listopada 2019, 15:39

   Pierwszy raz pojechaliśmy całą rodziną za granicę i od razu w takie miejsce, o którym od zawsze marzyłam. Domek na kempingu Rosapineta w miejscowości Rosolina Mare zarezerwowałam za nieduże pieniądze w firmie Poznański Travel : https://poznanski.travel.pl/ . Przydaje się ich przedstawiciel na kempingu, czasami trzeba coś się dowiedzieć, albo zainterweniować. Zrobiliśmy to kiedy ktoś zabrał nam stół z tarasu. Przed wyjściem na miasto posprzątaliśmy wszystko na tarasie, zabraliśmy ręczniki ze sznurków i po prostu ktoś sobie pomyśłał, że domek jest niezamieszkały. Stół za chwilę się znalazł, ale my już zostawialiśmy chociażby ręczniki na sznurkach, czy ubrania.

   Loty też mieliśmy tanie, ale ta linia nie lata już w Polsce. Pewnie da się znaleźć tańsze loty w liniach Ryanair albo Alitalii.

   Kemping jest bardzo duży, jest tu wszystko co powinno być: baseny (wymagane czepki), bary, sklepy, plac zabaw itp. Wieczorem były i pewnie dalej są bardzo fajne animacje dla dzieci. Uwaga tylko na komary, nasze typowe środki działają na nie bardziej przyciągająco niż odstraszająco, lepiej kupić coś mocniejszego. Dobrze jest też mieć ze sobą jakiś środek do domku na noc. 

   Piaszczysta plaża jest przy samym kempingu. Jest też specjalnie wydzielony kawałek plaży dla psów. 

   Podczas lądowania pilot powiedział, że w Wenecji jest aktualnie (o godz. 22.45) 38 stopni. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić takiej temperatury, ale po pierwszym uderzeniu gorąca podczas wysiadania z samolotu było już coraz lepiej. Zaczęło pomału się ochładzać a i ja zaczęłam się przyzwyczajać. Większość dni towarzyszyła nam przyjemna temperatura w okolicach 33 stopni.

   Oczywiście wycieczka do Wenecji musiała być. Pojechaliśmy najpierw autobusem, potem pociągiem, ale juz nie pamiętam czy takim, czy innym. 

   Wenecja to kanały, niezliczona ilość schodów, sklepy z pamiątkami, głównie maskami i nachalne gołębie. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że Włosi się denerują jak się karmi gołębie na Placu Świętego Marka. Teraz jest za to grzywna.

   Wycieczka gondolą jest dość kosztowną imprezą, dlatego zdecydowaliśmy się popłynąć tramwajem wodnym i też było fajnie.

   Z Wenecji mieliśmy problem z powrotem na kemping, autobus zawiół nas do miejscowości Chioggia i koniec. Po poszukiwaniach okazało się, że w nocy to już tutaj nic nie jeździ, trzeba było zamówić taksówkę - telefon do miłego Pana taksówkarza znalazłam w budce telefonicznej. Udało się, zawiózł nas na kemping i nawet wziął mniej pieniędzy niż wyszło z kilometrów.

   Na koniec zdjęcia z Rosolina Mare - bazarek i okolice przystanku autobusowego.

 

Hiszpania - Costa Brava w czerwcu 2013
Autor: lines | Kategorie: podróże 
Tagi: hiszpania   czerwiec   costa brava  
25 października 2019, 15:21

   Termin wyjazdu - druga połowa czerwca 2013 r. Przelot 4 osób liniami Ryanair w jedną stronę 1000 zł. razem z jednym bagażem rejestrowanym. Powrót LOT-em za 2000 zł., ale mogliśmy mieć 4 bagaże w luku. Wyjechaliśmy z jednym bagażem a  wracaliśmy z trzema. W Hiszpanii dokupiliśmy jeszcze jedną walizkę i wózek dla czterolatka. Nie zabraliśmy naszego wózka ze sobą i na miejscu okazało się, że do miasta, sklepu, czy na plażę jest spory kawałek drogi, a mały nie bardzo ma chęć chodzić. 

   Najpierw przylecieliśmy do Barcelony, zakwaterowaliśmy się w hotelu i poszliśmy podziwiać to miasto. Ponieważ to Hiszpania to koniecznie musieliśmy spróbować paelli. Znaleźliśmy restaurację a właściwie to ona znalazła nas. Przed restauracją stała naganiaczka - Polka i jak usłyszała, że mówimy po Polsku zaprosiła nas do środka. Mały dostał fileta z kurczaka i frytki i był zadowolony, a my zamówiliśmy jakieś tapas, paelle, czarny ryż i coś do picia. Za dużo tego było, bardzo było mi tego wszystkiego szkoda, ale nie daliśmy rady wszystkiego zjeść. Zdjęcie nie wyszło zbyt pięknie, lecz paella naprawdę była pyszna.

    Potem był spacer Ramblą i powrót do hotelu, który nazywał się Peninsular. Hotel praktycznie przy samej Rambli, sam w sobie  taki dla mało wymagających, akurat na jedną noc. My byliśmy tam dwie noce, mieliśmy też śniadania wliczone w cenę, więc ogólnie nie było źle. Tylko do jednego nie mogłam się tu przyzwyczaić. Ta część miasta nigdy nie śpi, cały czas pod oknami przechodziły jakieś tłumy i było dość głośno.

   Po śniadaniu poszliśmy do Parku Guell, poniżej widok z tego parku. Właściwie to pojechaliśmy, opłaca się kupować bilety na komunikację miejską na 10 przejazdów. Kasuje się wtedy tyle razy ten bilet ile podróżuje osób.

    Park jest niesamowity, czułam się jak w bajce. 

 

    Potem obiad gdzieś na mieście i spacer Ramblą. Na Rambli jest dużo restauracji, ale jest dość drogo.

    Kolejny dzień to wymeldowanie z hotelu i przejazd wygodnym i niedrogim pociągiem do Girony. Potem z Girony autobusem pojechaliśmy do miejscowości L'Estartit, gdzie mieliśmy zarezerwowany domek z Vacansoleil na campingu Castel Montgri https://www.vacansoleil.pl/camping/hiszpania/costa-brava/lestartit/camping-castell-montgri-2100037/ . Za dwa tygodnie w drugiej połowie czerwca zapłaciłam ok. 2800 zł. Trzeba było zostawić kaucję, ale zwracali ją jak się dobrze posprzatało domek przed wyjazdem.

   Okolice L'Estartit.

    Plaża piękna, morze piękne, ale akurat był najzimniejszy czerwiec od wielu lat i temperatura wody nie była zachwycająca. Jak dla mnie to była za zimna, wolałam kąpiel w basenie na terenie campingu, woda trochę była cieplejsza.

 

        L'Estartit to małe miasteczko, głównie z restauracjami, sklepami, małym portem i promenadą.

   W drodze na plażę z campingu można wstąpić do supermaketu, a idąc w drugą stronę trafi sie do Lidla.

 

   Z ciekawostek - tafiliśmy tutaj na jakiś zlot samochodów.

   Camping ma trzy baseny, ale o ile dobrze pamiętam to ten z wodospadem nie był początkowo dostępny, a jak już go otworzyli to wszyscy mówili, że woda tam jest zimna, w końcu nie skorzystałam.

   Sklepik na terenie campingu.

   Bezpłatny transport na plażę był dostępny dopiero w drugim tygodniu naszego pobytu. 

   Poniżej nasi goście.

   Wykupiliśmy sobie jedną wycieczkę. Łódź miała szklane okienka pod pokładem, ale ja właściwie niewiele co przez nie widziałam. Podzielili nas na trzy grupy i każda schodziła na dół po kolei. Widoki na górze były zdecydowanie lepsze. 

 

 

     Dwa razy byliśmy w uroczym miasteczku Torroella de Montgri. Dzieciaki były zachwycone, był jakiś festiwal komiksów i latały po sklepach i zbierały różne rzeczy z tym związane, np. naklejki. 

 

 

 

    Poniżej zdjęcia z Girony, to niestety już nasza droga powrotna.

 

   Zostaliśmy jeszcze jedną noc w Barcelonie, chcieliśmy jeszcze zobaczyć słynną Sagradę Familia.

    Poniżej widok z hotelowego balkonu. W pierwszej chwili pomyślałam, że to kościół, a to podobno był szpital.

    Hotel był bardzo blisko Sagrady.

 

   Piękna, ale jeszcze niedokończona. Przyjedziemy kiedyś jeszcze jak już zbudują do końca.

 

   Zdjęcie linii metra, może Warszawa kiedyś też się doczeka.

   Rano pakowanie, wymeldowanie, przejazd na lotnisko i pierwszy wyjazd do Hiszpanii za nami.

Zakynthos z Rainbow - 2014 rok
Autor: lines | Kategorie: podróże 
Tagi: rainbow   wyspa   grecja   zakyntos  
24 października 2019, 15:04

   Tym razem dwa tygodnie wakacji, o ile dobrze pamiętam w drrugiej połowie lipca. Było bardzo ciepło a woda po prostu bajka. Trochę tu ten wpis nie pasuje, ale w końcu to sami sobie zorganizowaliśmy wakacje w biurze podróży. Zapłaciłam ok. 7000 zł. za pobyt 15 dniowy, za trzy osoby dorosłe i dziecko. Nie mieliśmy wyżywienia ale w hotelu kali pigi & danny s studio nie było to dużym problemem. W barze przy basenie były naprawdę niedrogie dania, tylko trochę takie fast food. Czasami chodziliśmy do innych restauracji a czasami coś sobie gotowaliśmy. Śniadania i kolacje jedliśmy najczęściej na balkonie naszego pokoju, z takim oto widokiem.

   Pierwszego dnia po przyjeździe spadł sobie deszcz, już myślałam, że trafiliśmy na porę deszczową, ale na szczęście okazało się, że nie. Deszcz popadał ze dwie godzinki i wyszło piękne słońce. 

   Jak słońce to oczywiście plaża, tylko przy temperaturach sięgających 38 stopni w cieniu warto zadbać o parasole. 

   Mieliśmy cały czas bardzo gorąco ale nie korzystaliśmy wcale z klimatyzacji. Była dodatkowo płatna i naprawdę nie była nam aż tak bardzo potrzebna. W dzień moczyliśmy się w basenach i w morzu a spacerowaliśmy wieczorem. Wieczorem też miało się większą ochotę na bardziej konkretne dania, albo napoje, tak więc siedziało się w różnych knajpkach.

   Na zdjęciu niżej widok z baru prowadzonego przez Greka i Czeszkę.

   

   Hotel składał się z dwóch części, jedna była zamieszkała przez Polaków a druga przez Anglików. Każda część miała swój basen, ale nikt nie przestrzegał rejonizacji. Dość mocno wkurzające było jak Anglicy z samego rana rzucali ręczniki na leżaki przy basenie, a przychodzili później. Zresztą siedzieli przy tych basenach prawie cały dzień. Na zdjęciu poniżej basen po stronie Anglików.   

   Jak już zaczęło się nudzić plażowanie i siedzenie w basenie wyruszyliśmy sobie na rejs. Wycieczkę wykupiliśmy u Polki chyba Sylwii, jak się będzie szło ulicą ze sklepami i barami to na pewno się na nią trafi, o ile jeszcze pracuje. Jedno jest pewne, bilety na ulicy są tańsze niż u rezydentów. Rejs miał być głównie na jedną z najbardziej znanych plaż na świecie, ale połączony z pływaniem w morzu (dobrze mieć strój kąpielowy), oglądaniem wód śmierdzących siarką ale w pięknych kolorach i oglądaniem jaskiń, nawet niewielkim wpłynięciem do jednej. Poniżej słynna Zatoka Wraku i sam wrak we własnej osobie. Z dołu nie wygląda już tak fajnie jak z góry, zardzewiały, powyginany i porysowany. 

   Najbardziej zaskoczyły mnie kamyki na plaży, kiedyś myślałam, że tutaj jest biały piasek, a to raczej był żwirek, ale jaki ładny. 

   Drugie zaskoczenie to brak tłumów na plaży, a w chwilę potem takie oto obrazki.

   Popłynęliśmy dalej podziwiając widoki i niesamowite kolory wody.

   Chociaż sama wyspa jest mała i nie ma na niej zbyt wiele zabytków (prawie wszystko zniszczyło trzęsienie ziemi w 1953 r.) to warto wypozyczyć samochód i trochę sobie pozwiedzać. My wypozyczyliśmy tylko na jeden dzień i to trochę mało, aby wszystko co ciekawsze zobaczyć.

   Najpierw pojechaliśmy do Laganas. Na zdjęciu poniżej jest urocza wysepka połączona drewnianym mostkiem, ale jak się dojdzie na samą wyspę czar pryska, okazuje się, że można wejść do jakiegoś baru, a za to wejście płaci się z góry określoną kwotę. Mozna wtedy jeść, pić i podziwiać widoki, ale my zrezygnowaliśmy. Czekała na nas jeszcze stolica wyspy.

   W samym mieście Zakynthos nie ma zbyt wiele atrakcji do oglądania. Mieliśmy też problem z zaparkowaniem samochodu, uliczki wąskie i miejs parkingowych jak na lekarstwo. Na dodatek towarzyszył nam upał, w mieście bardziej dokuczliwy niż na plaży. Dlatego może niewiele pamiętam z tej wyprawy.

    Największe wrażenie wywarła na mnie Katedra św. Dionizosa, przepiękna na zewnątrz jak i w środku. Jakimś cudem nie zniszcyło ją trzęsienie ziemi. Ja miałam krótkie spodenki i dostałam od Pana przy wejściu chustę, z której zrobiłam sobie długą spódnicę. Kto miał odkryte ramiona też dostawał chustę aby je zakryć. Każdy to szanował, brał chustę i wchodził do środka.

   Na koniec pooglądaliśmy jeszcze port i handelek świeżą rybką prosto z chodnika i wykorzystaliśmy samochody, aby jeszcze zrobić tańsze zakupy w Lidlu.

   Na koniec trochę fauny i flory.

   Nie chciałabym nadepnąć na takiego gościa.

   Nie zjedliśmy ich, zielone były.

 Ostatniego dnia podjechał po nas autokar na lotnisko, ruszył i zaraz się zepsuł, już byliśmy przygotowani na zostanie na wyspie na zawsze, ale przysłali po nas drugi autokar i zdążyliśy na lotnisko. Żegnajcie na razie sałatki greckie, jeszcze do was wrócę. 

 

Teneryfa w lutym - lato w zimie 2015
Autor: lines | Kategorie: podróże 
Tagi: luty   teneryfa   temperatury   ciepło   lato  
22 października 2019, 14:06

   Pomysł padł i lecimy, już nawet kawałek Teneryfy widać.

   Połowa lutego i taki widok z tarasu. Poza tym ciepło, zamieniliśmy zimowe kurtki na koszulki z krótkim rękawem i krótkie spodenki.

Sam wyjazd kupiony w opcji Last Minute, po raz pierwszy kupiłam cały pakiet na dwa dni przed odlotem. Za trzy osoby dorosłe i dziecko zapłaciłam niecałe 5.000 zł w Coral Travel (Wezyr). Niestety bez wyżywienia ale na Teneryfie nie ma z tym większego problemu. Na ulicach stoją tacy zaganiacze i namawiają do wejścia do restauracji. Upatrzyliśmy sobie taką prowadzoną przez Azjatów i jedzenie było bardzo dobre w granicach 6-7 euro za obiad. Na dodatek dostawaliśmy coś gratis, a to soczek dla dziecka, a to nalewka, a to piwo. Wszędzie też mozna kupić rano angielskie śniadanie jak ktoś lubi. Myślałam aby wykupić wyżywienie na miejscu w hotelu ale ceny mnie pokonały. 

   Temperatura wody w lutym nie powala ale jak dla mnie to była cieplejsza niż w naszym Bałtyku latem. Temperatura powietrza w dzień przyjemne 23-25 stopni a w nocy 16. My byliśmy na południu wyspy, tutaj jest trochę cieplej niż na północy, dlatego jadąc na przykład do Loro Parku (Puerto de la Cruz) lepiej zabrać trochę cieplejszy sweter albo cienką kurtkę.

Poniżej temperatura w Costa Adehe w dniu 18 lutego o godzinie 19.44.

A tutaj 19 lutego i  bliżej oceanu.

   Pewnego dnia wybraliśmy się do Loro Parku, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zwierzęta mogą być tam nieszczęśliwe. Pojechaliśmy autobusem z Los Cristianos pod prawie sam Loro Park. Bilety na autobus były dość drogie, ale za to było super wygodnie, oprócz nas prawie nikogo nie było. Później bilet w kasie i po wejściu zaliczaliśmy wszystkie pokazy. Zwierzęta wcale nie wyglądały na nieszczęśliwe a raczej na zadbane i radosne. 

 

   Tam gdzie jest basen z orkami jest dużo miejsc do siedzenia ale nie polecam siadać w pierwszych rzędach, one strasznie chlapią. Po wyjściu z Loro Parku wsiedliśmy sobie do takiej ciuchci co tam stała. Nie trzeba było za nią płacić, ale zawiozła nas na plażę i musieliśmy spory kawałek dojść potem na przystanek autobusowy. Tutaj zaskoczenie, byliśmy w czasie karnawału i mnóstwo kolorowej, poprzebieranej młodzieży czekało też na autobus. W końcu udało się gdzieś wejść do autobusu, cena była niewielka ale miejsca były już tylko stojące. 

   Następną wycieczkę zrobiliśmy sobie statkiem, może nie bardzo widać ale na zdjęciu jest dziko żyjący delfin. 

 

   Były nie tylko delfiny, ale i inne piękne widoki.

 

    Są też minusy wyjazdu na Wyspy Kanaryjskie w lutym, rozmawialiśmy z Polką na statku i powiedziała, że jak się pojawia taka żółta chmura to można zachorować. Niestety po kolei nas to brało, coś jak grypa. Nam szkoda było czasu na chorowanie to braliśmy leki przeciwgorączkowe i jakoś dało się wytrzymać. Drugi minus to, że nasz hotel był na górze, trochę nogi bolały od ciągłego schodzenia na dół i wdrapywania się. Zaczęliśmy potem korzystać z bezpłatnego transportu oferowanego przez hotel.

  

 Za to jak się gdzieś już wdrapało to widoki były świetne.

   Na koniec trochę flory i odrobinę fauny.

   Najpierw wielka radość, niby zwykły trawnik, ale w Polsce akurat w tym czasie śnieg padał.

   Nie znam się, ale to drzewo wygląda jak kaktus.

Może gdzieś są ładniejsze kwiatki, ale to przecież luty.

Kotów było o wiele więcej ale nie dało się wszystkich ogarnąć na jednym zdjęciu.

Aż na ostatek zdjęcie na lotnisku na pamiątkę i powrót do zimy.